Minęło kilka dni,a wydarzyło się tyle ciekawych i mniej sympatycznych rzeczy. Trochę chorób,pobyt Mateusza w szpitalu,zebranie klasowe u Klaudii i szok związany z jej podejściem do wymiany z Niemcami, kłopotów czysto organizacyjnych ... bo żeby dopasować zajęcia dodatkowe dzieci typu j. angielski, matematykę , unihokej i tp do planu ich lekcji trzeba się nieźle pogimnastykować....i liczyć na wsparcie drugiej strony.U mnie skończyło się to lekkim stanem niemocy czyli pojawieniem płaczu na końca nosa.
Nie ma jednak " tego złego coby na dobre wyszło" bo w czasie tego mało sympatycznego stanu zauważyłam ,że moja córka nagle ujawniła swą jak sie okazało ukrytą wrażliwość. A już myślałam ,że jest z tych kamienistych...cha,cha.Obecnie testujemy pierwszy tydzień owej gimnastyki i mam nadzieję ,ze jak wejdziemy w ten cotygodniowy rytm , damy radę.
Miłe momenty to choćby skończona serweta, prace w ogródku, lody truskawkowe zjedzone wspólnie z córcia w czasie bieganiny i polowania na produkty obiadowe, Mateusza specyficzny humor i zażartowanie z siostry, upieczony i spałaszowany przez resztę domowników chleb własnego wypieku, 2 z angielskiego u Duśki, jej 5 z geografii i....pewnie wiele innych doznań, o których teraz już nie pamiętam....ŻYCIE jest ciekawe bo nigdy nie wiemy jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień
Sycylia 2011 |
Duśka w różowych spodenkach |
Mati w Chorwacji |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz