Piękny wrześniowy dzień zaczęłam w podskokach...Podskakiwałam bo pogoda uśmiechała sie do mnie od samego rana.Słońce łaskotało swoimi promieniami ,więc jak tu spać? Poza tym postanowiłam ,że powrócę na łono porzuconych kilka tygodni temu zajęć fitnessu. Nie ma co , trzeba zadbać o kondycję choć mimo przerwy ćwiczenia aż tak bardzo nie "dały mi w kość". Nie jest tak źle... Wdech... wydech, ..wdech, ..wydech. Wracając pomyślałam ,ze ten dzień "zbałaganię" siedząc na tarasie przy niedokończonej robótce.
Niestety zanim napełniłam filiżankę biała herbatą z płatkami róży moja córcia zorganizowała nam wyjazd do księgarni językowej we Wrzeszczu. Cóż zrobić skoro na poniedziałek książka ma być na ławce szkolnej. Swoją drogą nie wiedziałam ,ze młodzież ma taki pęd do nauki języków obcych, ha,ha... bo kolejka po podręczniki ustawiła się poza sklep...Tym sposobem przypomniałam sobie dawne czasy, choć wówczas stało się po zupełnie inny asortyment ;-(
Przy okazji Klaudia mogła wyciągnąć mnie do Galerii Bałtyckiej (wrrrrr.... jak ja nie znoszę tego typu sklepów). Na całe szczęście nie poniosłam az tak wielkich strat ( finansowych)....koszulka , broszka , pizza hut , no i wspomniany podręcznik. Niestety przez cały pobyt poza domem Klaudia miała wrażenie ,ze jej samopoczucie ulega zmianie ...i to na gorsze . Najpierw drapanie w gardle , potem katar....Ulala!!!!
W domu herbata z cytryną ,rutinoscorbin....a potem wszytko to co ją trapiło, w podskokach ....przeszło na mnie. Od tego czasu kichamy razem , zażywając wspomniana herbatkę z cytrynką zagryzając miodkiem z mniszka lekarskiego.
A robótka? Leżała odłogiem ...aż do wieczora.....Oby tylko nie zabrakło kordonka na jej wykończenie,
a mnie przeziębieniowej cierpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz